Jesteś tutaj:

Z Jarosławem Kretem nie tylko o pogodzie i podróżach

833
Z Jarosławem Kretem
nie tylko o pogodzie i podróżach

Spotkanie z Jarosławem Kretem - podróżnikiem i "panem od pogody" odbyło się 13 czerwca w wyszkowskiej bibliotece miejskiej. Bohater wieczoru - żywiołowy i uśmiechnięty -świetnie nawiązał kontakt z publicznością.
Jarosław Kret (rocznik 1963) jest z wykształcenia orientalistą (studiował egiptologię, archeologię śródziemnomorską, afrykanistykę i kulturoznawstwo). Pod koniec lat 80. przebywał na stypendium na Uniwersytecie Kairskim. Mieszkał nie w akademiku, lecz w wynajętym mieszkaniu, dzięki czemu lepiej mógł poznać mieszkańców stolicy Egiptu. Swoją przygodę z dziennikarstwem rozpoczął 20 lat temu w lokalnej prasie warszawskiej. Wkrótce potem "na ładne oczy" (- Ma pan jeden walor, niebieskie oczy. Wszystkie babki będą się w panu kochały - usłyszał od nowego szefa) został zatrudniony w Nowej Telewizji Warszawa. Następnie przeszedł do TVP, pracował w "Teleexpressie", prowadził "Klub Podróżników" w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym. Przez 3 lata pracował w Magazynie "National Geographic Polska" jako redaktor prowadzący, zajął się też fotografią. Od l lipca 2002 r. jest prezenterem pogody w TVP.
- Uprzedzając państwa pytanie, jutro ma być chłodno, może troszeczkę padać. A może nie, może będzie ciepło - zażartował. - Zobaczymy, będzie jak będzie.
Swoim koleżankom i kolegom zawsze powtarza, żeby nie odnosili się zbyt osobiście do pogody, żeby nie mówili: Na szczęście jutro będzie słońce lub: Niestety jutro będzie padać, bo dla jednych niestety, a dla drugich stety.

Dziennikarskie początki
Kiedy Jarosław Kret powiedział, że do NTW dostał się z castingu, jedna z czytelniczek zauważyła, że wtedy jeszcze słowo casting nie było u nas używane. To sprowokowało gościa do rozważań na tematy światopoglądowe i językowe.
- Bardzo duży wpływ na nasze postrzeganie świata miało ostatnie 200 - 250 lat naszej historii. Bo my nigdy nie kolonizowaliśmy, my byliśmy skolonizowani; to w pewien sposób upośledziło nas w postrzeganiu i rozumieniu świata. Mieliśmy słabe kontakty ze światem egzotycznym, ze światem zewnętrznym. Ten świat do nas nie przyjeżdżał. Z drugiej strony my byliśmy skolonizowani cywilizacyjnie przez Rusków i Niemców albo Prusaków i Austro-Węgrów, co bardzo wyraźnie odbiło się na naszym języku. Ileż mamy obcych słów w języku, z czego nie zdajemy sobie nawet sprawy. Staram się unikać obcych słów, ale my nie jesteśmy w stanie ich uniknąć.
Media publiczne dużą uwagę przywiązują (przywiązywały?) do prawidłowej wymowy prezenterów. Szef "Teleexspressu", zanim posadził Jarosława Kreta przed kamerą, skierował go do Akademii Telewizyjnej, gdzie uczono dykcji, interpretacji tekstów, oduczano seplenienia.
- Przeszedłem tam niezłą szkołę. Na przykład nauczyłem się akcentować - miałem duże kłopoty z akcentem, z warszawskimi naleciałościami. W programie informacyjnym nie wolno przesadzać z językiem, bo ważna jest treść a nie forma. Dziennikarze, którzy przekazują informacje, muszą ładnie i wyraźnie mówić.
A potem gładko przeszedł do swojej pasji, czyli podróży.
- Nie jestem meteorologiem, przez przypadek dostałem się do tej prognozy pogody. Natomiast przez wiele lat budowałem sobie warsztat dziennikarski, przede wszystkim po to, żeby opowiadać niebanalnie o świecie.

Fascynujący orient
Kiedy po raz pierwszy, jeszcze na studiach, był w Egipcie, zainteresowało go codzienne życie mieszkańców.
- To życie mnie fascynowało. I miałem czas na przyglądanie się. Nie byłem turystą, który wpadł na pięć minut, bo tam mieszkałem. Ten świat zacząłem opisywać w formie listów do domu.
W końcu lat 90. poleciał do Indii - na 5 dni; miał zrobić reportaż o polskim reżyserze, który wystawił, osadzony w indyjskich realiach, "Ślub" Gombrowicza, w języku hindi. Poznał przy tym pewną aktorkę indyjską i został na 5 lat, zamieszkał w jej rodzinie.
- I znowu to było poznawanie świata od innej strony, niż widzą go turyści, dyplomaci. Mieszkałem w domu indyjskim, zacząłem żyć ich życiem, jeść ich jedzenie, ubierać się jak oni. Nagle zacząłem widzieć rzeczy, których nie widziałem, starałem się rozumieć Hindusów, pewne fenomeny otaczającego ich świata. Jak sobie uświadomiłem, że nasza wiedza na temat świata jest znikoma i bardzo stereotypowa, to pomyślałem, że moją rolą, jako dziennikarza opowiadającego o świecie, będzie zbiór refleksji zdobytych na miejscu, przekazywanie lekko podanej wiedzy. W ten sposób stworzyłem książkę "Moje Indie".
Wyjaśnił w niej, dlaczego krowa jest święta, dlaczego w świątyni poświęconej szczurom wypatruje się białego szczura, dlaczego Hinduski noszą kropki na czole.
- Kropek jest do diabła i trochę, są przyklejane na czole lub narysowane. Często to nie jest kropka, tylko wzorek, np. klucz wiolinowy. Kiedyś kropka miała znaczenie rytualne, była przypisana wyznawcom hinduizmu, ale kobiety tak się z tym oswoiły, że teraz nawet muzułmanki mieszkające w Indiach je noszą.
Wyszkowianie z zainteresowaniem słuchali tych opowieści, oglądali slajdy z Indii, słuchali indyjskiej muzyki, próbowali indyjskiego jedzenia, zadawali sporo pytań.
Jarosław Kret jest autorem kilku książek (m.in. "Kret na pogodę", "Moja Ziemia Święta", "Moje Indie", "Mój Egipt", "Planeta według Kreta"), nie nazywa ich podróżniczymi, lecz światopoznawczymi.
- Bo książka podróżnicza jest opisem podróży lub zbiorem felietonów. Natomiast "Moje Indie" lub "Mój Egipt" są zbiorem refleksji na temat tych państw, w których długo mieszkałem. Cały czas staram nie dać się zaszufladkować do pisania podróżniczego.
Teraz pisze książkę o Madagaskarze.
- To jest dopiero fascynujące miejsce! - mówi.
Spotkanie z Jarosławem Kretem trwało 3 godziny, po autograf podróżnika ustawiła się długa kolejka.
A następnego dnia, w czwartek, gość biblioteki był już w Austrii, na międzynarodowym spotkaniu prezenterów pogody. W wieczornych "Wiadomościach" o pogodzie mówił z Tyrolu wspólnie z Tatianą Mikovą, koleżanką z Czech.
ELŻBIETA SZCZUKA

Źródło: "Nowy Wyszkowiak" Nr 25 z 19 czerwca 2012 r.