Jesteś tutaj:

Odnalezienie pomnika z Rybienka Leśnego cz. 2

1066
Odnalezienie pomnika z Rybienka Leśnego cz. 2


Na ósmym spotkaniu z cyklu "Tajemnice archiwum biblioteki miejskiej", które odbyło się 9 września, wyświetlono film "Odnalezienie pomnika pomordowanych żołnierzy w Rybienku Leśnym". Film, który nakręcił Cezary Mękała kamerą VHS, trwa prawie 80 minut, w bibliotece pokazano wersję skróconą.
W 1949 r. władze nakazały zlikwidowanie pomnika zamordowanych przez czerezwyczajkę. Metalowy krzyż został wrzucony do starorzecza Bugu, kamień miał zostać rozbity. Dzięki Aleksandrowi Gotowcowi, wójtowi gminy Somianka, do której wtedy Rybienko należało, nie został rozbity, lecz przewieziony do Somianki. Na terenie urzędu gminy przeleżał pod płotem (napis "Tu zostali zamordowani dn. 17 VIII 1920 r. przez czerezwyczajkę bolszewicką śp. Antoni Wołowski ppor. wojsk polskich i sześciu nieznanych. Cześć ich pamięci" był niewidoczny) ponad 10 lat. Drugą osobą, która ratowała pomnik był, pochodzący z Ulasku, przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej w Somiance Roman Liśkiewicz. Głaz, zabezpieczony smarem, wbudowano w schody wejściowe do budynku od strony podwórka. Po wieloletnich poszukiwaniach, Andrzejowi Eychlerowi i Kazimierzowi Piórze udało się zlokalizować miejsce ukrycia pomnika pod koniec lutego 1989 r. Film rozpoczyna się 3 marca 1989 r. o godz. 8.50 w Somiance, przed urzędem gminy, kiedy to grupa osób przy pomocy dźwigu wydobywa pomnik. Okazało się, że był w bardzo dobrym stanie. O godz. 10 pomnik był już, za zgodą proboszcza Wojciecha Borkowskiego, na terenie plebanii parafii św. Idziego. Po oczyszczeniu terenu w Rybienku Leśnym, 21 kwietnia pomnik wrócił na pierwotne miejsce. W tej akcji, oprócz sprawnego operatora dźwigu wynajętego z STW, brali udział m.in. Andrzej Eychler, Kazimierz Pióro i Marian Strzelecki.

Wspomnienia świadków

Lekarz Andrzej Eychler był jedną z osób najbardziej zaangażowanych w poszukiwanie pomnika.
- W większości nas nie ma - skonstatował. - Tak wygląda biologia. Samo odnalezienie pomnika miało miejsce gdzieś tydzień przed wydobyciem. Pan Liśkiewicz, mieszkający obok urzędu, był uczestnikiem schowania tego pomnika. Było trzech Liśkiewiczów, jeden z nich był naczelnikiem gminy, drugi był specjalistą od kamieniarstwa, a trzeci mieszkał obok budynku gminy Somianka. Wszyscy trzej wiedzieli o wszystkim i trzymali w tajemnicy. O wszystkim wiedział też Piotr Turek z Rybienka Nowego. Ta wiadomość dotarła do nas późno, bo szukaliśmy pomnika o podobnym kształcie, ale nikt nie wiedział, jak on dokładnie wygląda.
Zdjęcie pomnika z 1921 r., z momentu jego poświęcenia, Andrzej Eychler uzyskał od wyszkowianina Henryka Krawczyka, co bardzo pomogło w poszukiwaniach. A nie było łatwo, aktywnie działała Służba Bezpieczeństwa, ludzie bali się mówić. O działaniach SB świadczyć może incydent z przecięciem hamulców w wartburgu lekarza.
- Byłem pilnowany, anioła stróża jakiegoś miałem. Ktoś przeciął mi cążkami hamulec i olej wyciekł. Dojechałem na ręcznym, ale traktor z pomnikiem wyprzedziłem tylko o jakieś 5-6 minut.
Na spotkaniu w bibliotece obecny był Jan Turek, syn Piotra.
- Ojciec opowiadał, że jeździliście tu i tu, ale ludzie bali się mówić. Jakie to były czasy, to wiadomo. Zdecydował: Ja pojadę sam. Jestem starszy, to co mi zrobią?
- 2 marca przyszli do mnie pan Andrzej z panem Kaziem - wspominał autor filmu Cezary Mękała. - Powiedzieli, że chcieliby nagrać wyjęcie kamienia ze schodów. Nie wiedziałem, o co chodzi, bo pomnik kojarzył mi się raczej z cmentarzem. Umówiliśmy się następnego dnia rano w Somiance. Akcja zaczęła się rozwijać. Ja byłem "zielony", nie wiedziałem co jest grane, o co chodzi. Okazało się później, że to był taki czas, każdy bał się tego tematu dotknąć, nawet nagrywać. Ileż pan Kazio z panem Andrzejem włożyli wysiłku! O pieniądzach nie powiem, bo nie wiem, ale na pewno nic za darmo nie było. Mogę powiedzieć, że gdyby nie oni, nie byłoby tego pomnika, nikt by nie wiedział, co tu się działo.
Po tych słowach rozległy się na sali brawa.
- Ogromny szacunek za szlachetność i odwagę - wyraził podziw Antoni Balcerkiewicz. - Nie było to łatwe w tamtym czasie.
- W związku z tym, że byłem szwagrem Kazika (Pióry - red.), byłem na jego posyłki - kontynuował swoją opowieść Andrzej Eychler. - Wiedzieliśmy, że SB za nami chodzi. Dostaliśmy wiadomość od ówczesnego naczelnika miasta Jana Milkowskiego, że musi ktoś się zgłosić do urzędu o pozwolenie na ustawienie pomnika. Kazik mówi: "Ja nie pójdę, bo za nerwowy jestem. Idź ty".
Opowieść o tym, co wydarzyło się podczas tej wizyty, Andrzej Eychler zakończy na kolejnym spotkaniu, które odbędzie się w bibliotece 7 października.

Elżbieta Szczuka

Źródło: "Nowy Wyszkowiak" Nr 38 z 22 września 2015 r.