Jesteś tutaj:

My nie przeżyjemy”. Ale nie poddawali się

530
My nie przeżyjemy”. Ale nie poddawali się

Jak powstał i działał oddział Jana Kmiołka, czym kierowali się żołnierze niezłomni, jak tragiczne konsekwencje ponieśli oni i ich rodziny - mówiono podczas środowego spotkania w Bibliotece Miejskiej, zamykającego powiatowe obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

O tym, jak wyglądają żmudne poszukiwania szczątek ofiar, mówił Marek Nadolski, pracownik Biura Poszukiwań i Identyfikacji Instytutu Pamięci Narodowej. Uczestnicy z bliska mogli przyjrzeć się ekspertyzie archeologicznej badań, w której znajdują się zdjęcia, opisy szczątków, z której można dowiedzieć się, na co badacze zwracają uwagę. - To taka ciekawostka, którą niewiele osób ma w rękach - podkreślił Marek Nadolski. Przykładem długich, żmudnych działań były poszukiwania por. Wojciecha Stypuły ps. Bartek, oficera AK na Lubelszczyźnie.
Prezentacja miała tytuł „Polska szuka bohaterów”. - To trzeba przeżyć, aby to zrozumieć, żeby w to uwierzyć - to moje motto - swoje wystąpienie podsumował pracownik IPN.
W drugiej części spotkania został zaproszony do dyskusji w której wzięli udział członkowie rodzin żołnierzy niezłomnych: Jan Kmiołek, Irena Lekso i Teresa Czajkowska, a także regionalista Mirosław Powierza.
- Oddział Jana Kmiołka to była nieliczna grupa. Została zapoczątkowana spotkaniem trzech partyzantów: Jana Kmiołka, Albina Gąsiewskiego i Juliana Kwiatkowskiego w okolicach Przetyczy w 1947 r. Oblicza się, że przez oddział przewinęło się ok. 20 partyzantów. Stały skład to było nie więcej niż 10 osób. Dodatkowo podzieleni byli na patrole - o sposobie działania żołnierzy wyklętych opowiadał Mirosław Powierza
- Jest rok 1944 r. Władza sowiecka zostanie przyniesiona do Polski na bagnetach. Skąd wśród waszych rodzin przekonanie, że wojna się nie zakończyła, że dalej trzeba walczyć?
- dopytywał prowadzący spotkanie Rafał Jaźwinski. naczelnik powiatowego wydziału promocji.
- W1944 r. członków Polskiej Partii Robotniczej było ok. 4 tys., można by ich czapką przykryć. Gdyby nie 3 mln bagnetów sowieckich za ich plecami - do dyskusji włączył się Mirosław Widlicki ze Światowego Związku Żołnierzy AK. - Wojsko miało przyzwolenie na gwałty, rabunek, na wszystko. Wszystkim wyklętym należy się Virtuti, bo to byli ludzie straceni.
- W1920 r. w Bitwie Warszawskiej sowieci zostali pokonani. Myślę, że długo nam to pamiętali - uważa Teresa Czajkowska. - W1939 r. wiedzieli, że muszą ukarać nas, Polaków. Później, w 1944, była pierwsza pseudoamnestia i tysiące straciły życie. To samo w 1947 r. Można mieć wątpliwości, że wszyscy byli kryształowi, co się często zarzuca. Ale były takie osoby jak generał Nil, rotmistrz Pilecki czy Jan Rodowicz. Janek Kmiołek powiedział mojemu tacie (kpt. Marian Czajkowski, żołnierz oddziału Jana Kmiołka - red.): „My nie przeżyjemy.” Ale nie poddawali się, traktowali to na poważnie. Polacy nie byli wcale zadowoleni z takiej wolności przyniesionej na bagnetach, sowietyzacji, wyrzucania Pana Boga.
Mirosław Powierza zauważył, że żołnierze wyklęci często byli denuncjowani przez mieszkańców: - Przy ul. Łącznej był obóz przejściowy. Przesłuchań dokonywano przy płycie z patefonu, żeby zagłuszyć krzyki torturowanych. Drugi obóz znajdował się w Gulczewie, w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły. Trzeba wspomnieć mieszkańców Suwina. Jest na ten temat artykuł Mirosława Pakuły w „Zeszytach Wyszkowskich”, o jego dziadku Władysławie Szumowskim. Jest tu wręcz napisane: „Po wkroczeniu Armii Czerwonej, na jesieni 1944 r., mieszkaniec Suwina Adolf K. zadenuncjował dziewięciu żołnierzy AK: Teofila Czarnowskiego, Romana Jakackiego, Wincentego Jakackiego, Bronisława Majewskiego, Stanisława i Zygmunta Kalinowskich, Jana Kopacza, Jana Rogalińskiego i Stanisława Szumowskiego”. Polecam ten artykuł, można ten „Zeszyt” w naszej czytelni wypożyczyć.
O tragicznym końcu działań Jana Kmiołka i jego oddziału w 1951 r. mówiła Teresa Czajkowska: - Oddział funkcjonuje resztkami, nie ma nadziei, że coś dobrego jeszcze się w Polsce wydarzy. Wtedy do oddziału przenika Wasilewski ps. Marek, funkcjonariusz UB. Wprowadza go ksiądz na usługach UB. Próbuje odsunąć Janka od oddziału pod pretekstem szkolenia, próbuje skłócić członków oddziału. Janek wyjeżdża, co okazuje się pułapką, zamykają go w Katowicach. Chłopaki nie wiedza, co się dzieje. 16 września 1951 r. obława w Jurgach. W leśniczówce giną Franciszek Kmiołek, Julian Nasiadko i Franciszek Ampulski. Praktycznie to już końcówka oddziału. Wasilewski ma ogromną wiedzę. W ciągu jednej nocy wyłapują 80 osób: resztki oddziału i osoby, które były im przyjazne. Zaczyna się gehenna w więzieniach, przesłuchania, nieludzkie tortury, wyrywanie paznokci. To nie są opowieści dziwnej treści, taka była rzeczywistość. A drugą gehennę mają rodziny. Najczęściej kobiety, które zostały same: matki, żony, dzieci. Prześladowane, nachodzone, szarpane, cierpią biedę i prześladowania. Trzeba wiedzieć, że propaganda nie spała. Ludzie przestali się komunikować z tymi rodzinami, otaczali ich szerokim łukiem. Bali się konsekwencji nawet przejścia przy ich domu. Wśród społeczeństwa lokalnego też byli różni ludzie, różne interesy mieli, nie wszyscy kochali biało-czerwoną i orła w koronie. Ludzie też się pewnie pogubili, przestali odróżniać, co jest dobre, a co złe. Propaganda robiła swoje. Dzieci ze szkół, pracowników z zakładów pracy spędzano na procesy, na których pokazywano tych bandziorów…

SB

Źródło: „Nowy Wyszkowiak” Nr 10 z 6 marca 2020 r.